Zillertal - Klub turystyczny ŚWIT

Idź do spisu treści

Menu główne:

Zillertal

Ale to już było... > Narty > 2010
ZILLERTAL 2010-03-20 do 27

To chyba będzie ju¿ ostateczne zakoñczenie sezonu zimowego – Alpy 2010 – dolina Zillertall. Wyczekiwane przez jednych z niecierpliwością przez innych z lekką obawą (to o mnie).

Wyjechaliśmy w czwartkową noc około 23-ciej, a na miejsce dotarliśmy następnego dnia wieczorem. Jeszcze przed wyjazdem postanowiliśmy nadłożyć trochę drogi i zatrzymać się dla obejrzenia fantastycznego „disneyowskiego” zamku Neuschwanstein przy granicy niemiecko-austriackiej. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że naprzeciw niego w odległości kilometra – dwóch w linii prostej stoi drugi zamek - Hochenswangau. Oba wzniesione na stromych wzgórzach. Ponieważ pora była już popołudniowa postanowiliśmy udać się tylko na jeden z nich – na Neuschwanstein (ten od Królewny Śnieżki ;-). Po niezłym spacerku pod górkę ukazał się naszym oczom bajkowy zameczek, który podobno był pierwowzorem dla Walta Disneya w jego bajkach.

Hochenswangau
Neuschwanstein

Po zejściu z zamku ruszyliśmy w kierunku Pill gdzie czekały na nas ciepły obiad i łóżeczka. Gdy zjechaliśmy z autostrady wszyscy byli bardzo zaskoczeni gdy zaczęliśmy wjeżdżać pod górę bardzo stromą i wąską dróżką, która pięła się ostro pod górę przez 10 kilometrów. Za każdym zakrętem spodziewaliśmy się, że to już koniec, ale za nim był następny i następny…
Gdy w końcu dojechaliśmy na miejsce do naszej kwatery w Alpenhof Hubertus dziewczyny wysiadając z samochodu płakały ze śmiechu, ale było to chyba odreagowanie napięcia i stresu spowodowanego naprawdę ostrym podjazdem ;-). Pokoje były ładne, czyste, a dwa z nich miały duże balkony (takie tyrolskie werandy) z widokiem na dolinę i wznoszące się za nią pasmo gór.

Hubertus
Kellerjohbahn
Tury

Pierwszego dnia po śniadaniu postanowiliśmy pozjeżdżać na pobliskim stoku z dwukrzesełkowym wyciągiem na stacji Kellerjochbahn. Trasy od 1200 do 2600 metrów długości, 1 czarna i po dwie niebieskie i czerwone.




Droga w górach...



Ja powspinałem się kilkakrotnie na turach pod górkę i próbowałem swoich sił w zjazdach, ale z uwagi na to, że zjeżdżanie nie jest moją mocną stroną, a stok był dość stromy udałem się na turowy spacer po okolicy. Jest to wymarzona okolica do tego rodzaju nart i chyba większość okolicznych mieszkańców jest wyposażona w taki sprzęt, ponieważ na trasie oraz na stokach spotykało się duże ilości narciarzy ski-turowych. Chyba dobrze zrobiłem, że zszedłem ze stoku, bo jak się po powrocie dowiedziałem to Ewcia wywróciła się dość groźnie – tak, że gdyby nie miała kasku to nie wiadomo jak by się to skończyło, a z kolei Krysia, która podchodzi do kasków jak do jeża, po tym dniu zakładała już kask bez namawiania.

Tego samego dnia po południu podjechaliśmy na małe zwiedzanie i spacer do Innsbrucku. Miasteczko nieduże, z kilkoma pięknymi ładnie zachowanymi (odrestaurowanymi) starymi uliczkami i pojedynczymi budynkami, jednak generalnie przeważa nowa zabudowa. Podobno miasto w czasie II Światowej dość mocno ucierpiało od alianckich nalotów, więc niewiele w nim starej zabudowy, ale to co zostało prezentuje się znakomicie. Uderzające dla mnie było to, że co kilka minut dość nisko, dokładnie nad centrum przelatują startujące samoloty.

Innsbruck
Innsbruck
Innsbruck - Kolory

W niedzielę wybraliśmy się do doliny Zillertall do stacji w Kaltenbach. Wszyscy wybrali się na zjazdówki, tylko ja postawiłem na biegówki. Znalazłem na mapkach trasę biegową, do której dostać się można było tylko jadąc wyciągiem. Z pomocą Kamili dopytaliśmy się czy trasa jest czynna i jak tam dotrzeć. Trasa czynna, a dotrzeć tam można brzegiem zbocza (ale podobno o tej porze jest to już niebezpieczne), lub przez stok czarnej trasy. W każdym jednak wypadku najpierw trzeba było podjechać wyciągiem. Wykupiłem więc karnet (35E!), podjechałem wraz z innymi wagonikiem i zrobiłem zjazdowcom kilka fotek jak wyjeżdżali na podbój okolicznych stoków. Wróciłem do kolejki, zjechałem trochę niżej i ze stacji pośredniej udałem się w kierunku trasy narciarskiej. Niestety nigdy do niej nie dotarłem L. Nie wiem kto wymyślił trasę biegową w takim miejscu, ale żeby tam szybko dotrzeć trzeba byłoby wjechać jeszcze wyżej i zjechać czerwoną trasą (na biegówkach ?), aby dotrzeć do wyznaczonej pętelki. Ja postanowiłem wspinać się pod górkę trasy czarnej, ale po kilkunastu minutach wspinania po kątem 45 stopni zrezygnowałem i znalazłem jakąś drogę, którą (z przerwami spowodowanymi miejscowym brakiem białej nawierzchni) mogłem przemieszczać się na moich wąskich klepkach. Im wyżej wchodziłem tym pokrywa śniegu była grubsza, pogoda ładniejsza, a widoki wspanialsze. Gdy dotarłem do rozwidlenia dróg, skonsumowałem śniadanie w opuszczonym szałasie przy jakimś nieczynnym Alpengasthaus (na wys. 1800 m) i poszedłem jeszcze wyżej. Po półgodzinie stwierdziłem, że już czas wracać, a gdy spojrzałem za siebie to nogi troszkę ugięły się pode mną. Okazało się, że podchodzić było całkiem łatwo, ale zjazd dość ostrą i bardzo „pokręconą” drogą bez barierek nie zapowiadał się lekko – tzn. barierki były, ale pod śniegiem J. I znów wyszły moje lęki związane ze zjazdami L, a ja nie jestem Maritt Bjoergen, czy Justyna Kowalczyk. Ale trudno stwierdziłem - jadę, bo inaczej nie zdążę przed wyłączeniem kolejek, a ja mam ubezpieczenie, więc w razie czego… J I tak z kilkoma niegroźnymi upadkami udało mi się cało dotrzeć do stacji kolejki. Czułem się jakbym wrócił z bieguna – zmęczony, ale szczęśliwy, a do tego po drodze znalazłem starą tablicę informacyjną, której nie omieszkałem dowieźć jako trofeum z wyprawy – z nadzieją, że wyląduje kiedyś w Kibasówce ;-).

Kaltenbach
Szałas
lpengasthaus
Barierki
Kaltenbach
Kaltenbach

Po powrocie i obfitej obiadokolacji urządziliśmy imieniny Krystyny w Pasiowym pokoju – z uwagi na największy metraż oraz najpiękniejszy widok z balkonu na nocny Innsbruck :-).

Widok z balkonu
Widok z balkonu

Następnego dnia mieliśmy zaplanowany wyjazd na lodowiec Hintertux, w którym to wypadzie postanowiłem również wziąć aktywny udział, aby jednocześnie z wycieczką na lodowiec poćwiczyć zjazdy po stokach na moich turach. W drodze zajechaliśmy do polskiego biura w Fugen [www.zillertal.info ], gdzie dowiedzieliśmy się, że na lodowcu jest zachmurzenie i -3 stopnie, za to w na wyciągach w Fugenbergu jest dobry śnieg i piękna pogoda. Postanowiliśmy pojechać do Fugenbergu i pozjeżdżać na pobliskich stokach. Jednak za namową Pasiów, aby nie jeździć po krętych górskich drogach podjechaliśmy do Kaltenbach, skąd można było przemieścić się wyciągami na stoki Fugenbergu. Faktycznie – poza jednym zjazdem po okropnych muldach (ja zjechałem wagonikiem ;-) stoki były pięknie przygotowane i nawet dla mnie było kilka niebieskich tras. Niestety podczas powrotu do Kaltenbach musiałem kilkakrotnie zjeżdżać czerwonymi trasami, ale przy wydatnej pomocy i asekuracji Zosi udało mi się cało dojechać do końcowej stacji. Wszyscy starali się podtrzymywać mnie na duchu i „ochali” jak to wspaniale mi idzie i że na pewno sobie dam radę. Czułem się tym trochę „zbudowany”, co nie zmieniało jednak faktu, że z chęcią zamieniłbym moje yellow-ski, na miejsce w bezpiecznym ratraku J.

fUGEN

W drodze powrotnej z Fugen zajechaliśmy do dużego sklepu sportowego, gdzie zlokalizowaliśmy spory wybór nart, w tym biegowych i turowych. Wiele z nich już było przecenionych co skutkowało zbliżeniem się cen do akceptowalnego poziomu. Wypatrzyłem piękne narty biegowe Fishera z wiązaniami NNN, a przeglądając dalsze stojaki dostrzegłem śladowe Salomony, a do nich udało nam się dopasować but, który pasował również do mojej nogi (i Piotra też). Udało mi się jeszcze utargować trochę cenę – z uwagi na zakup kompletu i płatność gotówką. Pisałem but, bo przymierzałem tylko jeden but i przy kasie okazało się, że pan daje mi dwa różne buty różniące się jednym numerem. Po wielkich poszukiwaniach okazało się, że jest tylko ta jedna różniąca się rozmiarami para. Utargowaliśmy więc jeszcze 20 Euro za same narty i umówiliśmy się z panem, że jutro wieczorem przyjedziemy je kupić jak znajdziemy buty w innym sklepie. Przy okazji stwierdziliśmy, że te Fishery są idealne dla Zbynia i koniecznie musi je zobaczyć.

Gdy wróciliśmy do Hubertusa urządziliśmy z kolei imieniny Zbyszka ponownie w Pasiowym pokoju – z uwagi na te same względy co dnia poprzedniego :-).

We wtorek znaleźliśmy się już na lodowcu. Przejazd przez dolinę dostarczył nam wiele wspaniałych wizualnych i zapachowych wrażeń. Widoki są nie do opowiedzenia. Im głębiej w dolinę tym piękniej. W wyższej części doliny po lewej stronie mijaliśmy przygotowaną trasę biegową, na którą postanowiłem się jutro wybrać. Mijane miejscowości ukazywały nam typowo tyrolską zabudowę, a sam Hintertux (jako miejscowość) można uznać za wzór do naśladowania przez nasze urzędy wydające zezwolenia na budowę w miejscowościach turystycznych.

Hintertux

Tak samo perfekcyjnie działa organizacja parkingów. Gdy zapełniają się te najbliższe stacji narciarskiej – droga jest zamykana i uruchamiane są dalsze parkingi, z których narciarzy do stacji dowożą podstawione (darmowe) autobusy. Nigdzie po drodze nie ma żadnego (dosłownie żadnego) bilbordu! To prawie niewyobrażalne, ale podobno można się obyć bez nachalnych reklam telefonów komórkowych i proszków do prania, a jednocześnie wszyscy są „oprani” i posiadają telefony komórkowe. A do tego widać piękno mijanego krajobrazu. Może to też warto zaszczepić na naszym terenie – przynajmniej w miejscowościach takich jak Zakopane, Krynica, Hel i parę innych. A co do zapachów to widać (i czuć), że w okolicy rolnictwo wróciło do starych sprawdzonych wzorców i oparte jest na ekologicznych (naturalnych) nawozach (obornik i gnojówka) rozrzucanych i rozlewanych na okolicznych polach.
Wypad na lodowiec tego dnia był strzałem w dziesiątkę. Pogoda była przepiękna (byli tacy, którzy jeździli w „krótkich rękawkach”), widoki niepowtarzalne, a ja ponownie zabrałem swoje żółte tury z mocnym postanowieniem ich użycia. Niestety po wjechaniu kolejnymi (3?) wagonikami na 3250już pierwszy ostrzejszy zjazd przerósł moje umiejętności. W połowie stoku jak „złapałem glebę” - tak zjechałem „żabą” do 2/3 długości. Resztę przedreptałem pieszo, ale i tak byłem dumny, że spróbowałem, a nie wróciłem do bezpiecznego wagonika. A ten stok to miał oznaczenie czerwone chyba tylko dlatego, że był jedynym zjazdem z tej stacji, bo takich „żab” widziałem więcej J. W końcu dotarłem do bezpieczniejszych niebieskich tras (nrgdzie „szlifowałem” swoje zjazdowe umiejętności z przerwami na podziwianie widoków. Pozostali szusowali po lodowcowych stokach, poza Kamilą, która postanowiła ten dzień spędzić na nasłonecznionym tyrolskim tarasie z książką w ręku. Co do lodowca, to czułem się lekko zawiedziony. Spodziewałem się prawdziwego lodu – takiego jaki widziałem na lodowcu w Norwegii, gdzie można było podejść do stup lodowca i odłupać kawał lodu. Tu po prostu było dużo śniegu, który podobno latem nie topnieje, a miejscami na nasłonecznionych zboczach poza trasami można było dojrzeć nadtopiony i zlodowaciały śnieg.


Hintertux
Hintertux
Lodowiec

Tak na marginesie - trochę rozbawił mnie komentarz „fachowca” z sąsiedniej kolejki do wyciągu, który tłumaczył towarzyszom, że moje narty to typowe „telemarki”, nie zdając sobie sprawy, że rozumiem jego komentarz. Postanowiłem nie wyprowadzać go z błędu – może kiedyś usłyszycie opowieści jak to w Tyrolu miejscowi śmigają na stokach w „telemarkach” J. Wracając zajechaliśmy do kilku sklepów ze sprzętem narciarskim – niestety nigdzie nie było odpowiednich butów do znalezionych wczoraj Salomonów. Podjechaliśmy więc ponownie do odwiedzonego wczoraj sklepu z nartami, gdzie Zbyniu kupił wypatrzone przez nas wczoraj narty, a Ewa w prezencie dokupiła mu piękne kiji Leki. Buty postanowił kupić już w Polsce. Ja również postanowiłem kupić same narty, a buty dokupić później, ale pan, który nas obsługiwał okazał się być szefem (właścicielem?) sklepu i okazało się, że znalazł komplet dobrych i pasujących butów do „moich” nart. Niestety moje szczęście zostało trochę zakłócone ponieważ „unieważnił” wynegocjowaną wczoraj cenę nart, a buty również okazały się droższe niż wczoraj. Jednak zakupiłem komplet, obawiając się, że mogę mieć problemy z dostaniem takich butów w Polsce. Wróciliśmy do Hubertusa bardzo podekscytowani nowymi nabytkami, a ja swój postanowiłem przetestować już następnego dnia.

Środa była dniem, w którym rozdzieliliśmy się. I tak Pasiki pojechali ponownie na lodowiec, który tego dnia nie był już tak przyjazny jak poprzedniego. Było podobno około -5 stopni i lekki wiaterek, ale odczuwalnie było bardzo zimno. Po powrocie byli jednak bardzo zadowoleni. Pozostałe dziewczyny zawieźliśmy do Schwedau gdzie zamierzały szusować po stokach Penken i dojechać do Mayrhofen, gdzie mieliśmy je odebrać  wracając.
Z Piotrem postanowiliśmy dzisiejszy dzień spędzić na odkrytej wczoraj trasie biegowej – ja na nowych „śladach”, a Piotr z uwagi na swoją mało sprawną jeszcze kostkę, postanowił ponownie przymierzyć się do moich nart turowych. Po odwiezieniu dziewczyn podjechaliśmy w okolice Lanersbach do trasy biegowej i udaliśmy się nią w kierunku lodowca. Trasa jest przepięknie położona, ma dwa tory ze śladami i trzymetrowy pas dla biegających „łyżwą”. Ciągnie się przez kilka miejscowości wzdłuż rzeki (strumienia) i zawraca przy parkingach do lodowca. Nie mają na nią wstępu piesi – dla nich jest są wyznaczone osobne oznaczone szlaki dodatkowo dla bezpieczeństwa wysypane trocinami. Nie wiem jak to jest formalnie załatwione, ale trasa biegnie przez pola, podwórka i tereny różnych firm. W miejscach przebiegu trasy nie ma płotów i nikt ich niczym nie zastawia. Dziwi to trochę na tle sporów naszych górali, którzy nie potrafią się czasami dogadać w temacie użytkowania jednego stoku. Bardzo lubię narty biegowe, bo mimo swojej nazwy pozwalają na „chodzenie” i spokojne kontemplowanie otoczenia. Obrazy nie śmigają przed oczami, nie trzeba ciągle wypatrywać przeszkód, w każdej chwili można spojrzeć za siebie, zatrzymać się czy też zawrócić. Na trasie były przygotowane ławeczki, na których w przerwach siadaliśmy wygrzewając się w słoneczku. Niestety, to już ostatnie dni tej trasy – słońce robi swoje i już dolna część trasy jest nieprzejezdna, a nawet tam, gdzie byliśmy z Piotrem, przejazdy przez drogi też były już czarne i trzeba było zdejmować narty lub dreptać „na bociana”. Zdecydowanie na biegówki trzeba tu przyjeżdżać wcześniej.

Biegówki
Biegówki

Wracając zabraliśmy dziewczyny z Mayerhofen bo jak się okazało zagadały się, pomyliły wyciągi i zjechały tu zamiast do planowanego Finkenberg. Mając trochę czasu postanowiliśmy zatrzymać się w Schwaz, przez które codziennie przejeżdżaliśmy w drodze powrotnej. Miasteczko jest malutkie, ale ładne i czyściutkie. Ma też kilka starych, dobrze zachowanych uliczek, kilka kościołów (naliczyłem przynajmniej cztery, w tym chyba jeden z klasztorem). Zjedliśmy też pyszne lody z włoskiej lodziarni, gdzie pan liczył gałki trochę po niemiecku, a trochę po włosku J.
Wieczorem urządziliśmy z kolei geburstag Piotra. Impreza odbyła się tradycyjnie w apartamentach Pasików. Były śpiewy, „tort” ze świeczką i moc prezentów.

Schwaz
Schwaz
Schwaz

W czwartek dało się już odczuć lekkie przesycenie białym szaleństwem i postanowiliśmy udać się właśnie na najbliższą trasę biegową, która znajduje się około 300 metrów od Hubertusa. W końcu nie po to targaliśmy biegówki, żeby przeleżały w pokojach, a poza tym Zbyszek miał okazję przetestować swój nowy nabytek. Tylko Piotr z uwagi na swoją nie zaleczoną kostkę udał się na zjazdówki na lokalny Kellerjochbahn. Trasa ta wygląda lepiej niż wczorajsza, ale za to wspina się ostrzej. Pewnie dzięki temu, że w dużym stopniu biegnie skrajem lasu, zboczem góry. Jednak widać wielką różnicę między tym jak było tu w niedzielę, gdy wędrowałem tędy na turach. Trasa jest szerokości kilku metrów i posiada tylko jeden tor ze śladem i pas dla „łyżwiaży”. Po drodze ustawiono kilka instalacji i rzeźb, które urozmaicały trasę. Gdy dotarliśmy do dużej polany przy „Energetycznym Krzyżu”, w pobliżu którego znajduje się krąg ułożony z dużych kamiennych głazów, okazało się że polana jest już w znacznym stopniu „odśnieżona”, a w miejscach gdzie jeszcze kilka dni temu posuwałem się na nartach zaczynają wyrastać krokusy. Było tak ciepło, że Pasiki postanowili obnażyć się do pasa, a Zbyniu to nawet półnagi tarzał się w śniegu i nic mu po tym nie było J. Udaliśmy się nie przygotowaną już drogą jeszcze trochę w górę, lecz dalsza wędrówka miałaby sens tylko na ski-turach więc zawróciliśmy. W drodze powrotnej musieliśmy kawałek wracać „na butach” bo tylko Zbyniu pomimo wielu upadków miał odwagę zsuwać się na nartach. Po dojściu do przygotowanej trasy pozostał nam już praktycznie tylko zjazd, który pokonywaliśmy z duszą na ramieniu, ponieważ śnieg niósł bardzo mocno i prędkości przy zjeździe były imponujące. Jednak wszyscy dotarliśmy cało i okazało się, że taki zjazd przygotowaną trasą to niezła frajda i postanowiliśmy jeszcze raz wejść na górę i ponownie zjechać. Ten drugi zjazd po znanej już trasie to była naprawdę wielka frajda.

Biegówki
Biegówki

Poza korzystaniem z uroków narciarstwa we wszelkich jego odmianach (poza skokami i lotami narciarskimi ;-) udało nam się odwiedzić tego dnia Kristallwelten Swarovski, gdzie nasze panie mogły podziwiać (i nie tylko) błyskotki wyprodukowane w tej wszystkim chyba znanej fabryce.

Swarowski

Pasiki zaś w tym czasie pojechali na zakupy pamiątkarskie i krajoznawcze, gdzie to z kolei Zbyszek zakupił Ewie piękne kijki do biegówek

:-)  :-)  :-)

Wypad Pasików
Wypad Pasików
Wypad Pasików

Piątek to czas powrotu. Przeglądając wcześniej Piotra prezent, w którym opisane były miejsca, które warto odwiedzić, postanowiliśmy wracając nadłożyć „trochę” drogi, aby zwiedzić świetnie zachowane  w średniowiecznej zabudowie miasteczko Rothenburg. Pierwszy raz widziałem tak zachowane pełne założenie miejskie łącznie z murami obronnymi, którymi można się przechadzać. To warto zobaczyć na własne oczy, poczuć klimat, posmakować... Spróbowaliśmy np. Schneeballen czegoś co wyglądało jak kula z faworków, a smakowało jak (?) – trudno opisać – każdy miał inne wrażenia.

Rothenburg
Rothenburg
Rothenburg

Wieczorem dotarliśmy do Zgorzelca gdzie przenocowaliśmy w Domu Turysty. Nie polecamy – mamy wrażenie, że jest jeszcze gorzej (brudniej) niż ostatnio gdy tu byliśmy [rowery – Odra-Nysa].

Następnego dnia rano w drodze do Jakuszyc zajechaliśmy do Szklarskiej Poręby, gdzie prawie wszyscy dokonali jakichś zakupów sprzętu turystycznego, a Zbyszek dokupił piękne buty do swoich nowych biegówek. I nie było to odreagowanie cen austriackich, ponieważ tam zaczęły się już wyprzedaże sprzętu zimowego i ceny zaczęły być porównywalne z naszymi.

Szklarska Poręba
Szklarska Poręba

W końcu zajechaliśmy do Jakuszyc, aby o ile to możliwe pojeździć jeszcze trochę na biegówkach, ale z uwagi na pogodę (deszcz) pooglądaliśmy tylko topniejące resztki tras z daleka oraz znaleźliśmy kilka kontaktów na kwatery w okolicy. O ile wszystko pójdzie zgodnie z bieżącymi założeniami to zjawimy się tam w następnym sezonie.


Do zobaczenia na szlakach biegowych !


PiotR


Galeria Alpy - Innsbruck
Galeria Alpy - Schwaz
Galeria Alpy - zamki
Galeria Alpy - narty
Galeria Alpy - inne

Jakuszyce
 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego