Tatry-Swit - Klub turystyczny ŚWIT

Idź do spisu treści

Menu główne:

Tatry-Swit

Ale to już było... > Pieszo_auto_itp > 2010
Świt 2010 - Tatry [Polska - Słowacja]

Wyprawa świtowa 2010 – Tatry Polska-Słowacja (26.06.2010 – 04.07.2010)

No i zakończyła się kolejna letnia „wyprawa świtowa”. W pewnym sensie była inna niż wszystkie – ilość „opiekunów” była zbliżona do ilości młodzieży. I tak w towarzystwie swoich ojców wystąpili: Kamila, Olaf, Wiktor i Michał. Ja „ojcowałem” dwóm naszym nowym uczestnikom – Aleksowi i Bartkowi, a Zbyszek dodatkowo opiekował się Basią. Dawało to duży komfort podziału na grupy w przypadku chęci skorzystania części grupy z wyjścia na jakąś bardziej wymagającą trasę (np. na Krywań). Okazało się jednak, że grupa była na tyle mocna, że nie było potrzeby jej dzielić, poza kilkoma wyjątkami. Ogólnie mam wrażenie, że wszyscy uczestnicy wrócili zadowoleni i w przypadku następnej wyprawy chętnie wezmą w niej udział – tak przynajmniej twierdzili w rozmowach ;-). Jak będzie – czas pokaże.

I dzień (27-06-2010 Niedziela)

Biały Dunajec – Poronin – Gliczarów Górny - Biały Dunajec

Podróż minęła spokojnie, a dzieci w drodze chrapały tak głośno, ze podobno było je słychać w następnych samochodach ;-) Niewczesnym rankiem zajechaliśmy przed dom Marusarzy - naszych sympatycznych gospodarzy, którzy jak zwykle przywitali nas serdecznie i od razu zaproponowali poranny posiłek, herbatę, kawę, z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Po posiłku zakwaterowaliśmy się w pokojach i po krótkim odpoczynku udaliśmy się na mały rekonesans. Zmęczeni podróżą postanowiliśmy nie wyprawiać się na zbyt długą i trudną trasę, w związku z tym wyruszyliśmy na spacer przez Poronin do Gliczarowa Górnego, a stamtąd powrót do Białego Dunajca. Trasa nie była specjalnie trudna, ale słoneczna, wręcz upalna pogoda i trudy podróży troszkę dawały się we znaki. Szczególnie „cierpieli” nasi „nowi” uczestnicy. Jednak im wyżej wchodzili tym mniej narzekali. Widocznie widoki, które ukazywały się ich oczom rekompensowały trudy mozolnego podchodzenia pod górkę. Zaplanowana trasa była na tyle krótka, że mieliśmy spory zapas czasu do obiadu, więc po drodze troszkę leniuchowaliśmy. Już w pobliżu Białego Dunajca zrobiliśmy sobie na łące ponad godzinny piknik, wylegując się w trawie i spoglądając leniwie na widniejące w oddali szczyty Tatr Wysokich, które wkrótce zamierzaliśmy odwiedzić.

Krzyż
Błogie lenistwo
II dzień (28-06-2010 Poniedziałek) [Słowacja]

Stary Smokovec – Hrebienok (1285) - Lomnicke Sedlo (2190) – Lomnicka Veza (2202) - Tatranska Lomnica


Po wczorajszym dreptaniu i leniuchowaniu przyszedł czas na prawdziwe chodzenie, które zaplanowaliśmy po Słowackiej stronie Tatr. Poranna pogoda nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz – zachmurzone niebo i przelotne opady Po wcześniejszym śniadaniu wyjechaliśmy trzema samochodami, z których jeden zostawiliśmy po drodze w Tatrzańskiej Łomnicy, aby gdy zejdziemy z gór - mieć czym podjechać po pozostałe auta, którymi dojechaliśmy do Starego Smokowca.
Jest to atrakcyjnie położona miejscowość u podnóża Tatr, z piękną stylową zabudową i z przepięknym widokiem na piętrzący się nad głową górski masyw. Uradzający jest brak tablic reklamowych i banerów wszechobecnych w naszych miejscowościach wypoczynkowych i turystycznych. Po tej stronie Tatr przywitała nas zupełnie inna aura – słońce przygrzewało zapowiadając upalny dzień. Po krótkim podziwianiu zabudowy, nasmarowawszy się kremami przeciw słońcu, wyruszyliśmy ze Starego Smokowca szlakiem na Hrebienok. Miejsce to przypomina trochę naszą Gubałówkę - kursuje tam też podobna kolejka szynowa. Dużą różnicą jest natomiast brak tylu „budek z mydłem i powidłem”. W naszej grupie znaleźli się chętni, którzy zamiast odpoczywać, woleli pozjeżdżać na oponach-pontonach na specjalnie przygotowanym torze. Z Hrebienoka zeszliśmy troszkę w dół do Wodospadów Studennego Potoka, z których woda spada z wysokości 20-30 metrów. Następnie mijając schronisko Bilikowa Chata dotarliśmy do najstarszego schroniska w Tatrach Wysokich – Rafinerowej Chaty – podobno z 1863 roku. Wciąż jest czynne, choć nadal bez prądu i wody, opalane drewnem. Odpoczywaliśmy też pod jeszcze jednym schroniskiem - Zamkowskego Chata, to dość duże i bardzo oblegane schronisko przy rozejściu szlaków..

Wodopady Studenneho Potoka
Rainerowa Chata

Następnie Tatrzańską Magistralą dotarliśmy pod Lomnicky Stit (2633), na Lomnicky Hrebien, Odpoczywając w schronisku Skalnata Chata, można było obejrzeć m.in. olbrzymie nosidła, którymi do niedawna na swoich plecach tragarze (nazywani nosićami) dostarczali zaopatrzenie do schronisk. Podchodząc bliżej w kierunku Skalnatego Plesa (1751) roztaczają się widoki, które zapierają dech w piersiach – widok na Tatrzańską Łomnicę i cały teren poza nią, aż do Słowackiego Raju, który również mieliśmy zamiar odwiedzić. Nacieszywszy oczy pięknymi widokami postanowiliśmy wjechać wyciągiem krzesełkowym jeszcze wyżej – na Lomnicke Sedlo, ponieważ sam Łomnicki Szczyt był w chmurach,. Stamtąd przeszliśmy na Lomnicką Veze, gdzie z kolei są przepiękne widoki na Tatry Wysokie i króla Gerlacha. Przy końcu szlaku udało nam się spotkać sporą rodzinkę kozic, które (co nas zaskoczyło) nie były specjalnie przestraszone naszą obecnością. Podczas jazdy wyciągiem bardziej uważni obserwatorzy mogli także podziwiać sporego świstaka, który jednak wbrew obiegowym opiniom, nie zawijał niczego w „złotko” czy inny papierek. Niestety czas był nieubłagany i pomimo przepięknych widoków trzeba było zjechać na powrót do Skalnatego Plesa. A stamtąd rzucając jeszcze tęskne spojrzenia na czerwony wagonik kolejki wjeżdżającej na ukryty w chmurach Łomnicki Szczyt, już na nogach udaliśmy się w kierunku Tatrzańskiej Łomnicy. Po drodze w Stanicy Start zrobiliśmy jeszcze dłuższy odpoczynek, który trochę się przedłużył dzięki Aleksowi, który poszukiwał „wyjątkowego” kawałka blachy, który kilka minut wcześniej wyrzucił na moją prośbę ;-).Do Tatrzańskiej Łomnicy dotarliśmy już mocno utrudzeni. Kierowcy pozostawionym wcześniej samochodem pojechali do Starego Smokowca po pozostałe dwa auta, a pozostali rozłożyli się obozem na trawce, delektując się w cieniu nic nierobieniem i spoglądając na góry spowite blaskiem zachodzącego za nimi słońca. Wyprawa na słowacką stronę była bardzo trafionym pomysłem, ponieważ po powrocie okazało się, że po polskiej stronie praktycznie cały dzień padało.

Skalnata Chata
Skalnate Pleso
Tatranska Veza
III dzień (29-06-2010 Wtorek)

Rusinowa Polana – Gęsia Szyja – Rusinowa Polana + Lody na Krupówkach


Na dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy lekką trasę, gdzie nie będzie dużych przewyższeń i nie trzeba będzie daleko podróżować. Po niespiesznym śniadanku pojechaliśmy w stronę Doliny Filipka, gdzie znajduje się wyjście na szlak. Po niespełna godzinnym marszu dotarliśmy do pięknej drewnianej Kaplicy Matki Boskiej Jaworzyńskiej – Królowej Tatr. Temperatura już z rana dawała o sobie znać i rosła z każdą godziną.
Na szczęścia dojście do Kaplicy prowadziło przez zalesiony teren, jednak upał i tu dawał się we znaki. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w stronę Rusinowej Polany, gdzie dotarliśmy już po kilku minutach. Widoków, które roztaczają się z tej polany nie da się wyrazić słowami i nie oddają tego nasze zdjęcia – to trzeba zobaczyć na własne oczy. Jedyne, czego mi brakowało to stada baranów, które napotkałem będąc tu ostatnio. Zamiast niego ujrzałem rzesze plażujących ludzi zwróconych w jedną stronę, podziwiających piętrzące się przed nimi góry. Nie wiem, czy to piękne widoki, czy też zmęczenie po wczorajszej wyprawie nadwyrężyło nasze siły, bowiem zalegliśmy na polanie, na ponad godzinne leżakowanie. To było tak piękne (i rozleniwiające), że kiedy nadeszła pora wymarszu na szlak, ciężko było postawić całe towarzystwo w stan gotowości. Objawił się chyba spodziewany „syndrom dnia trzeciego”, gdzie intensywnie używany organizm informuje, że pozycja horyzontalna jest bardzo przezeń pożądaną ;-). Tylko Kamila z uwagi na mizerne samopoczucie pozostała na polanie, ale po minach niektórych uczestników było widać, że trochę jej zazdroszczą. Kamilę mieliśmy ją zabrać w drodze powrotnej. Wspinaczka na Gęsią Szyję nie była trudna, ale dość uciążliwa. Szlak wiódł uformowanymi w zboczu stopniami, co nie wszystkim odpowiadało, a do tego większość trasy była nasłoneczniona, co przy wysokiej temperaturze dawało się nieźle we znaki. Jednak, gdy znaleźliśmy się na szczycie wszelkie trudy zrekompensował nam widok, który się stamtąd roztacza. Podczas spoglądania ze szczytu w dół stwierdziliśmy, że nazwa Gęsia Szyja jest bardzo adekwatna dla tego miejsca, ponieważ trzeba było naprawdę nieźle wyciągać szyję, aby coś w dole zobaczyć. Zejście ze szczytu na Rówień Waksmundzką było już czystą przyjemnością. W drodze na Polanę Pod Wołoszynem podczas odpoczynku przy potoku poczuliśmy się jak w salonie odnowy biologicznej – wszyscy chlapali się zimną wodą, a co bardziej spragnieni schłodzenia moczyli w potoku głowy, a nawet torsy ;-). I tak chłodząc się w napotkanych potokach dotarliśmy ponownie na Rusinową Polanę, gdzie dołączyła do nas Kamila. Rzuciwszy jeszcze na pożegnanie okiem na wyniosłe Szczyty Słowackich Tatr ruszyliśmy w drogę powrotną w kierunku Wielkiego Porońca, gdzie czekał pozostawiony rano samochód, którym kierowcy pojechali po auta pozostawione przy Dolinie Filipka. Z uwagi na wcześniejszy powrót, wybraliśmy się do Zakopanego na spacer na Krupówki, gdzie z okazji swoich imienin – oba Piotry, zafundowały wszystkim lody, a młodzież dokonała zakupów prezentów i pamiątek.

Powrót
IV dzień (30-06-2010 Środa) [Słowacja]

I grupa -  Strbske Pleso – Rysy (2503) – Popradske Pleso – Strbske Pleso
II grupa – Vysne Hagi – Belianske Pleso (1884) – Sedlo pod Ostrvou (1966) -  Popradske Pleso (1494) – Strbske Pleso

Z uwagi na sprzyjającą dotąd pogodę i dobre prognozy powstał pomysł, aby wejść na Rysy od strony słowackiej. W związku z tym zaplanowałem dwie trasy: jedną dla chętnych do wejścia na rysy i drugą bardzo widokowa trasę Tatrzańską Magistralą trawersującą południowe stoki. W Vysnych Hagach wysiadła nasza grupa, która zamierzała wspinać się do Belianskego Plesa, a pozostali pojechali do Strbskego Plesa.
Pogoda wbrew zapowiedziom wcale nie była upalna. Wprawdzie było ciepło, ale część nieba przysłonięta była chmurami, co nawet nas ucieszyło bo nie lał się z nieba żar taki jak wczoraj. Z Vysnych Hag ruszyliśmy żółtym szlakiem, który wśród kosodrzewiny wije w górę się zakosami. Czuliśmy się trochę jak na platformie widokowej, im wyżej wchodziliśmy tym widoki, które odsłaniały się przed nami były bardziej czarowne. A właściwie to za nami, bo trzeba było się oglądać za siebie, aby je podziwiać. Przed sobą widzieliśmy szczyty w chmurach, ale im wyżej wchodziliśmy, tym wyżej też podnosiły się chmury. Gdy doszliśmy już do Belianskego Plesa niebo nad nami było prawie czyste, tylko w oddali widać było kłębiące się chmury. Beliansky Staw sprawiał wrażenie lustra, na którego niezmąconej powierzchni odbijały się najbliższe góry. Woda była tak przezroczysta, że z bliska dokładnie widać było dno stawu. Do zaplanowanego z drugą grupą spotkania przy Popradskim Plesie mieliśmy jeszcze bardzo dużo czasu, więc rozsiedliśmy na dłuższy odpoczynek. Bartek z nudów poszedł ulepić śniegowego bałwanka ;-). Po pewnym czasie przyszło dwóch słowackich turystów, z których jeden rozebrał się i wykąpał w stawie. Niezły wyczyn biorąc pod uwagę to, że chłopcy próbowali moczyć nogi w stawie i stwierdzili, że woda jest lodowata. Nas również zapraszali do kąpieli, ale nie byliśmy na tyle odważni, ani tak zdesperowani. Po błogim lenistwie wyruszyliśmy trawersem w stronę Sedla pod Ostrvou. Widoki, które się przed nami roztaczały były niesamowite – długo, długo płasko, miasta w oddali, wznoszący się teren Słowackiego Raju oraz zielone wyspy Niżnych Tatr -  Słowackiego Parku Narodowego. Gdy dotarliśmy na Sedlo pod Ostrvou (Przełęcz pod Osterwą) pogoda dość gwałtownie uległa zmianie. Gdy wyszliśmy spoza masywu Polskiego Grzebienia ujrzeliśmy kłębowisko ciemnych chmur, z których słychać było burzowe pomruki. To był dobry przykład na to jak gwałtownie potrafi się zmienić pogoda w górach. Łatwiej również było zrozumieć młodzieży, dlaczego naciskaliśmy wszystkich, aby zawsze nosić w plecaku coś ciepłego i coś „od deszczu”. Widząc taką aurę wyraziliśmy współczucie grupie, która udała się na Rysy, ponieważ patrząc w tamtym kierunku nie mieliśmy wątpliwości, że tam na pewno pada. Na przełęczy również zaczęło kropić więc część grupy Tomkiem poszła bez odpoczynku w stronę schroniska przy Popradskim Plesie. Część została, aby nasycić się niesamowitymi widokami – z jednej strony pogodne czyste niebo, z drugiej zaś ciemne burzowe chmury kłębiące się nad szczytami oraz posilić się nieco. Po zejściu do Popradskego Plesa schroniliśmy się w schronisku i popijając przepyszną herbatkę z owocami górskimi czekaliśmy na grupę, która atakowała Rysy. Przyszło nam trochę na nich poczekać, ponieważ jak przewidywaliśmy na szczycie złapała ich burza i po szybkim wejściu na szczyt jeszcze szybciej zeszli do Chaty pod Rysmi (Schronisko pod Wagą), gdzie przeczekali burzę również popijając smaczną herbatkę. Gdy już się spotkaliśmy usłyszeliśmy, że spotkało ich chyba wszystko, co mogło ze strony aury: śnieg (zalegający podejście), deszcz, grad i burza. Wzajemnie opowiadając swoje wrażenia i przygody całą grupą pomaszerowaliśmy (eufemizm? do Strbskego Plesa, skąd wróciliśmy do naszej bazy. Dzień był męczący, ale na pewno satysfakcjonujący wszystkich – nie słyszałem, aby ktokolwiek narzekał.

PS
Może nikt nie miał już siły nawet na narzekanie ?

Rysy
Śnieg po Rysami
Spotkanie w schronisku
V dzień (01-07-2010 Środa) [Słowacja]

Slovensky Raj (Słowacki Raj)

W myśl zasady, że nie jesteśmy tu za karę, po dniu intensywnego wysiłku – dzień „lajtowy”. Rankiem dojechały do nas panie (Zosia, Ewa i Ela), które znając nasze plany postanowiły wybrać razem z nami wybrać się na wycieczkę do Słowackiego Raju.
Teren Raju jest tak rozległy, ze nie da się go zwiedzić jednego dnia, dlatego też Piotr z Robertem tak zaplanowali trasę, aby poznać najciekawsze miejsca parku. Z uwagi na to, że część szlaków jest jednokierunkowa, również tak zaplanowali „rozstawienie” samochodów, aby po wycieczce nie wracać do miejsca, z którego wychodzimy, powtarzając część przebytej trasy. Słowacji Raj to prawdziwy raj dla miłośników drabinek, podestów, wiszących mostków, schodków, łączników, kładek, pomostów, ramp, stopni itp. itd. Były jaskinie, wąwozy, dużo wspinania, przeciskania się, przejścia wzdłuż potoku, słowem - jedna wielka frajda. Przy ruinach starego klasztoru (Klastorisko) ugościliśmy się w schronisku i odpoczęliśmy po trudach „małpiego gaju”.
Ale jak się okazało to nie był koniec trudów tej wycieczki. W drodze czekał nas jeszcze do pokonania olbrzymi wąwóz, czyli strome zejście i wcale nie mniej strome podejście. Jeśli ktoś przedtem czuł niedosyt, to po przejściu tego wąwozu, chyba wszyscy mieli już dość ;-). Po wyjściu z lasu na otwarty teren naszym oczom ukazała się piękna panorama na kilka miasteczek, gdzie w każdym widać było prawie identyczne wieże kościołów. W najbliższym z nich na kierowców czekał samochód, którym pojechali po pozostałe samochody pozostawione przy wejściu do parku.
Przechodząc przez miasteczko wyraźnie widoczny był podział na część romską i słowacką. Romskie domy i podwórka, często bez żadnych płotków, pootwierane na drogę, na której było gwarno i wesoło, przemieszczały się grupy dorosłych, dzieci i młodzieży. W części słowackiej na drodze było pusto, a wysokie zabudowane płoty i pozamykane bramy odgradzały mieszkańców od drogi. Całość robiła dość dziwne wrażenie.

W drodze powrotnej zajechaliśmy na zakupy lentilków, studenckich czekolad, kofoli i innych wynalazków naszych południowych braci. Opatrzność chyba znów nad nami czuwała, ponieważ podczas powrotu do Polski nastąpiło gwałtowne załamanie pogody – zaczął padać intensywny deszcz przeplatany ogromnymi i głośnymi błyskawicami.

Podesty, pomosty, drabinki
Jaskinie
Młodszy pieczątkowy ;-)
Wyjście z Raju...
VI dzień (02-07-2010 Czwartek)

Kużnice - Murowaniec – Czarny Staw Gąsienicowy - Kościelec (2155) - Kużnice

Po słowackich wypadach czas na odwiedziny po naszej stronie. W planach wypad do Doliny Gąsienicowej i dla chętnych zdobycie Kościelca, tego tak charakterystycznego elementu panoramy doliny. Jego kształt ostrej, stromej piramidy przywodzi na myśl szczyty, jakie przedstawia się w bajkach: o ostrym, spiczastym szczycie. Nazwa podobno wywodzi się z podobieństwa do ostrego dachu zakopiańskich kościołów.
Aura jak zwykle dopisała: prawie bezchmurne niebo, słoneczko, acz już nie tak intensywne jak we wtorek. Do Przełęczy Między Kopami udaliśmy się żółtym szlakiem przez Dolinę Jaworzyńską Pnąc się w górę mieliśmy wrażenie, że góry rosną w oczach. Z kolei z Przełęczy Między Kopami rozpościera się niesamowity widok na dolinę, którą przyszliśmy oraz na Poronin i okolicę. Gdy dochodzimy do Doliny Gąsienicowej rozpościera się przepiękny widok na serce polskich Tatr. Spod Murowańca mamy widok na cały łańcuch od Kasprowego, poprzez Świnicę i Orlą Perć, aż do Granatów, a w środku od Zawratowej Turni odbija Grań Kościelców. W Murowańcu krótki odpoczynek i obowiązkowa szarlotka, a następnie grupa chętnych do zdobycia Kościelca wyruszyła w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego. Przy Czarnym Stawie oczywiście przerwa na zachwycanie się otaczającymi nas górami oraz na zdecydowanie się chętnych do wejścia na Kościelec. Ostatecznie wyruszyła siedmioosobowa grupa, ale od grupy na Przełęczy Karb oderwała się Kamila, która zdecydowała się samotnie wrócić do Murowańca czarnym szlakiem. Wejście na Kościelec nie jest może wielkim wyczynem, ale sprawia wielka frajdę. Jest wiele miejsc, gdzie przydatne są wszystkie cztery kończyny, a czasami przydaję się też przysłowiowe „cztery litery” ;-). Jest sporo miejsc gdzie należy iść bardzo ostrożnie, a do tego uważać, aby nie zablokować zejścia schodzącym z góry. Widoki jak zwykle rekompensują cały trud wspinaczki. Ze szczytu widok na całą Dolinę Gąsienicową oraz panorama szczytów, przez które biegnie Orla Perć, oraz na Kasprowy, Giewont i wiele, wiele innych. Wielki miłośnik Tatr Mieczysław Karłowicz (który pierwszy wszedł na Kościelec zimą i który niestety zginął w lawinie pod Małym Kościelcem) zauważył, iż "tylko z Kościelca widoczne są wszystkie bez wyjątku Stawy Gąsienicowe". Sprawdziliśmy to organoleptycznie ;-)

Nasyciwszy się niepowtarzalnymi widokami (Tatry z każdego miejsca wyglądają inaczej) ruszyliśmy w drogę powrotną, przez przełęcz Karb, czarnym szlakiem do Murowańca. Stamtąd małymi grupkami (dobieranymi chyba pod względem zmęczenia) wyruszyliśmy w stronę Kuźnic.

Widok na Dolinę Gąsienicową
Odpoczynek w drodze
Na Kościelcu
VII dzień (03-07-2010 Piątek) [Słowacja]

Tatranska Kotlina - Belianska Jaskyna (755) -  Chata Plesnivec (1290) - Tatranska Kotlina

Ostatni dzień wyprawy. Wszyscy mniej lub bardziej odczuwają trudy odbytych eskapad więc dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy również jako „lajtowy”. W planach mamy zwiedzenie Jaskini Bielanskiej (Belianska Jaskyna, Jaskinia Bielska) znajdującej się w Tatranskej Kotlinie w części Tatr Belinskich (Bielskich).
Dobrze się złożyło, ponieważ po dotarciu do jaskini na wejście czekaliśmy tylko około 10 minut. Jaskinia ma prawie 4tras, a wewnątrz utrzymuje się stale temperatura w granicach od 5 do 6,5 stopnia. Byliśmy oczywiście przygotowani na takie temperatury i przed wejściem wszyscy pomimo upału zaczęli wkładać dodatkowe elementy garderoby. Różnica poziomów w jaskini wynosi 168 metrów, więc jest też trochę chodzenia z górki i pod górkę. Jaskinia jest piękna – jedna z ładniejszych jakie dotąd widziałem. Tak jak się można było spodziewać wewnątrz jest dużo wszelkiego rodzaju stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów oraz różnego rodzaju i koloru nacieków. Oczarowują zwłaszcza naciekowe wodospady, stalagmity przypominające pagody i liczne jeziorka. Jaskinia Belianska oferuje szereg skał o przedziwnych kształtach, których powstawanie do dziś jeszcze całkowicie nie objaśniono. Znajduję się tam dość duże sale, a nawet sala koncertowa o doskonałej podobno akustyce, gdzie w sierpniu organizowane są koncerty muzyczne. Jaskinie zamieszkuje 7 gatunków nietoperzy. Nie mamy żadnych zdjęć z wnętrza jaskini, bo to trzeba zobaczyć na własne oczy.
Po ponad godzinnym przebywaniu w chłodzie jaskini, przez pierwsze minuty poza jaskinią miało się wrażenie, że przeszło się z lodówki do piecyka. Ale tak jak można przyzwyczaić się do chłodu jaskini, tak też zaakceptowaliśmy powrót do wysokich temperatur. Stosunkowo wąski szlak wiódł przez dość dziki teren, za to przy drodze rosło mnóstwo różnego rodzaju kwiatów. Próbowałem wśród nich znaleźć Plesnivec Alpejski (kwiat – bylina pokryta białym nalotem - jakby pleśnią), od którego podobno wzięło nazwę schronisko, do którego zmierzaliśmy, ale niestety nie dane mi było. Być może to nie jest pora na Plesnivca, a być może występuje w bardziej niedostępnych miejscach. Jednak nazwa musi mieć coś wspólnego z Plesnivcem, ponieważ po polsku zwą je po prostu Chatą pod Szarotką.
Dowiedziałem się, że Szarotka Alpejska występuje w górach Europy, a jedyne naturalne stanowiska w Polsce znajdują się w Tatrach, więc może i tu można ją spotkać w naturze. Z uwagi na wąski szlak nasza grupa mocno się rozciągnęła i kiedy jedni dochodzili już do schroniska, ostatni mieli do niego jeszcze 15-20 minut drogi. Na trasie były też miejsca, gdzie można było odpocząć (np. Razeste Sumivy Pramen - Rozdroże przy Huczawie 895)  lub też uzupełnić zapasy dość szybko ubywającej wody.
Po przybyciu do schroniska uraczyliśmy się pyszną zupą czosnkową z grzankami i maleńkimi kluseczkami z… sera. Oczywiście nasz dzielny pieczątkarz Olaf i tu nie omieszkał ostemplować wszystkich książeczek, a nawet mapy. Z Chaty Plesnivec udaliśmy się w drogę powrotną Doliną Siedmiu Promieni szlakiem dawniej zwanym Zbójnickim Chodnikiem., przez Dolinę Rakuską do łączek Velke Stedla, gdzie dawniej zatrzymywało się bydło pędzone na popas. Stamtąd po krótkim popasie przy Rozdrożu przy Huczawie zeszliśmy do Tatranskiej Kotliny Carda, a stamtąd do naszych samochodów.
Po powrocie oczywiście obiad, a po poobiednim odpoczynku rozpoczęło się pakowanie na jutrzejszy wyjazd. Wieczorem ostateczne wypełnienie książeczek, konkurs krajoznawczy, a następnie pożegnalne ognisko, a właściwie grill, gdzie można było najeść się do syta smażonych kiełbasek, oscypków i prawdziwego boczku.

Pod górę
Niezliczone kwiaty
Chata Plesnivec
Wieczorna odprawa
Pieczone kiełbaski, oscypki, boczek...


I tak zakończyła się dziesiąta wyprawa świtowa, która odbyła już po raz drugi w Tatrach, ponownie u gościnnych, zaprzyjaźnionych gospodarzy – u Państwa Marusarz w Białym Dunajcu.

Czy będzie następna ? A jeśli tak do gdzie i kiedy ?

PiotrR


Więcej zdjęć w Galerii

PS
Z góry przepraszam za błędy i przejęzyczenia, czy też źle sformułowane myśli. Bardzo proszę wszystkich, którzy przeczytali tekst o wszelkie uwagi do tekstu – postaram się uwzględnić wszystkie podpowiedzi.


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego