Rumunia II-cz1 - Klub turystyczny ŚWIT

Idź do spisu treści

Menu główne:

Rumunia II-cz1

Ale to już było... > Pieszo_auto_itp > 2011
Rumunia II [26.08.2011- 04.09.2011 Transylwania/Siedmiogród)


Rumunia po raz drugi - choć nie dla wszystkich. Tadeusz i ja jedziemy tam po raz pierwszy, zachęceni opowieściami (i zdjęciami) pozostałych uczestników.

Dzień pierwszy 26.08.2011 piątek
08.00 zgodnie z umową, stawiamy się na Jasieniu. Kolega PiotrR taszczy walizy, plecaki, śpiwory, kije............... Na szczęście samochód jest pojemny ;) 0 8.30 zbiórka na Orunii Górnej. Nikt nie zdezerterował, ekipa w komplecie, cała i zdrowa, w dobrych humorach. Marek i Ola dorzucają nam nieco bagażu i możemy ruszać. Tankujemy oba samochody do pełna i pozostawiając za sobą tradycyjne korki na obwodnicy o 09.00 ruszamy na południe. Z początku wszystko idzie gładko, ale koło Torunia nasz VW zaczyna się buntować. Bez doktora się nie obędzie. PiotrR i Tadeusz zaczynają „uruchamiać” znajomych z okolic Łodzi, ale pomoc udaje się znaleźć wcześniej - we Włocławku - w punkcie obsługi VW (miła i sprawna obsługa). Ponieważ nie bardzo wiadomo, jak długo potrwa naprawa, rozdzielamy się, Citroen jedzie dalej, a my zostajemy we Włocławku. Przysłowia mądrością narodów - okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Największy upał spędzamy w klimatyzowanym pomieszczeniu, przy filiżance kawy, a ponieważ jedziemy dużo później, omija nas przyjemność stania w korkach na „zakopiance” (nasze koleżeństwo jej doświadczyło). Aby się posilić, tradycyjnie, jak rok temu (w przypadku pozostałych) odwiedzamy Karczmę Jurajską koło Częstochowy. Do Białego Dunajca, na nocleg, do gościnnych, jak zwykle, Państwa Marusarzy docieramy o 23.15.

Dzień drugi 27.08.2011 sobota
Wyruszamy o godz. 08.00. W Jurgowie kupujemy jeszcze pieczywo (jak się okaże na Węgrzech – nie wszyscy – przy. PiotrR) i o 08.30 przekraczamy granicę polsko-słowacką, doceniając fakt członkostwa naszego kraju w strefie Schengen - nie musimy dokonywać jakiejkolwiek odprawy. Jedziemy przez Spisską Belę, Kezmarok i Poprad. Mijając Levoczę, kolejny raz snujemy  plany obejrzenia tego ciekawego miejsca. Doskonale zachowany ciąg murów obronnych, aż kusi żeby sprawdzić co znajduje się w ich obrębie. Musimy to kiedyś sprawdzićPo drodze mała atrakcja. Policja słowacka kontroluje Citroena - sprawdzają czy mają winiety na jazdę autostradami. Ciekawe czym oni prowokują stróżów prawa do kontrolowania ich? Nie jest to bowiem jedyny tego typu fakt, przekonamy się jeszcze o tym w Rumunii ;) na razie jest OK. Przejeżdżamy najdłuższym, jak dotąd, słowackim tunelem Branisko o długości ok. 5km budowanym w latach 1996-2003. Brawo bracia Słowacy!!! Jak się chce to można !!! :). Przez Koszyce dojeżdżamy do granicy słowacko-węgierskiej i meldujemy się na niej o 12.15. Przez Węgry śmigamy głównie autostradami i jedyne co zapamiętaliśmy, to pola pełne słoneczników i kukurydzy, a także charakterystyczne ciągi wiejskich domków. Jest bardzo gorąco i z każdym kilometrem coraz bardziej zazdrościmy klimatyzacji pasażerom Citroena.

Węgry - Biharkeresztes
Węgry - Biharkeresztes

Niestety w naszym VW jest tylko „manualna”. Co gorsza, ani jednego, nawet najmniejszego, drzewka przy drodze. Węgrzy powycinali chyba wszystkie lasy. Nie ma szans żeby odpocząć w cieniu. Na szczęście w miasteczku Biharkeresztes, tuż przed rumuńską granicą, zauważamy mały park. Robimy godzinny postój. Chłodzimy się wodą z pompy, podziwiamy śmieszne „fasolowe” drzewka. Dzięki dociekliwości Marka, dzisiaj już wiemy, że to Surmia Bignoniowa (Catalpa bignonioides) i być może uda się ją u nas rozmnożyć. (Tym, którzy nie zaopatrzyli się wcześniej w pieczywo pomimo braku miejscowej waluty udało się jakimś cudem dogadać w piekarni i za Euro zakupić chleb - przyp. PiotrR). Z rozbawieniem czytamy reklamy nad sklepami. Żeby nie było wątpliwości sprawdziłam w słowniku: cipo - obuwie, ruha - odzież, ajandek - prezenty, noi-divat - moda damska, gyermek ruhak - odzież dziecięca, taska - torby, jatek - gry.

Węgry
Oradea

Na granicy węgiersko - rumuńskiej, którą przekraczamy o 16.30 w Bors, nie jest już tak łatwo, musimy okazać paszporty. W kantorze wymieniamy nieco euro na leje. Większą wymianę planujemy w Oradea. Już od granicy widać z daleka wysokie kominy jakiejś rumuńskiej fabryki. Z bliska wygląda to mało ciekawie, część zakładu w ruinie i olbrzymie hałdy odpadów. Jak na mój nos chemika, chyba coś związanego z nawozami, chyba fosforowymi. Nie jest to ostatni taki obrazek oglądany przez nas, w czasie tej wycieczki. Będzie ich więcej. Krótki postój w Oradei wykorzystujemy najpierw na poszukiwanie kantoru, a potem na poszukiwanie miejsca, gdzie można by zdobyć taśmę klejącą. W Rumunii naderwane banknoty są trudne do upłynnienia. Z pierwszą pomocą pospiesza pani w aptece :). Przez wiele wieków Oradea była jednym z najbogatszych miast węgierskich, ale my podczas naszego przejazdu widzimy tylko biedne, paskudne, pokomunistyczne bloki.Jedziemy trasą E79 na Devę. Na horyzoncie widać górki. Zmierzamy do Campeni, gdzie podobno jest dostatek miejsc noclegowych. W Lunca skręcamy na trasę 75. Musimy pokonać Massif Bihor, który jest częścią Gór Apuseni (część Karpat Zachodnich). Bardzo krętą szosą wjeżdżamy na przełęcz Vartop (1160m.n.p.m.). Po drodze atrakcje - np. błąkający się samotnie koń, dalej krowa...
Po drodze mijamy ośrodki wypoczynkowe, jest sobota wieczór, pełnia weekendu, a więc ludzi pełno. W Campeni okazuje się, że z noclegami wcale nie tak łatwo. Hotel wprawdzie jest, ale właśnie szykuje się w nim jakaś szampańska zabawa. Panienki są już gotowe do tańca na rurze i raczej nie zanosi się na to, abyśmy się tu wyspali. Zawracamy i przy trasie zaczynamy pytać o wolne miejsca noclegowe. Niestety takowych brak, jutro – tzn. w niedzielę będzie ich tyle, ile zechcemy, ale dzisiaj (wesela, imprezy, weekend) nie :(. Wprawdzie mamy ze sobą śpiworki, ale po długiej trasie jednak przyjemniej byłoby się wyspać w przyzwoitszych warunkach. W końcu się udało, nocleg znajdujemy w [link:1]Pensiunea Motilor[/link:1] w Vadu Motilor u Państwa Marii i Cornela Popa (jest tu też basen, w którym można nawet trochę popływać). Wprawdzie pokoi wolnych nie ma, ale mamy do dyspozycji dużą kuchnię z dwoma kanapami i przylegające do niej dwa pokoje – wszystko pomieszczenia w których na co dzień mieszkają gospodarze – pełen folklor. Gospodarze przenoszą się do przybudówki na podwórzu. Dogadujemy się z nimi dzięki ich wnuczce Ance, która zna angielski. Gospodarze mówią tylko po rumuńsku, ale jeżeli się chce, to dogadać można się z każdym, a dodatkową pomocą może okazać się rumuńska „palinka”. Ta akurat była „di mare” czyli jabłkowa (pycha !). Towarzystwo zaś przy stole rzec można międzynarodowe, no bo gospodarze i ich wnuczka - Rumuni, narzeczony wnuczki Kalin pół Rumun, pół Węgier, no i my we trójkę - PiotrR, Tadeusz i ja z Polski. Ale rozmowa była interesująca i wesoła ;) i zakończona... pewnym zakupem... Dobranoc ;)

Pensiunea Motilor
Nocleg w Pensiunea Motilor

Dzień trzeci 28.08.2011 niedziela
Dzisiaj czeka nas pierwsza górska wyprawa, a więc - odpowiednie buty, plecaczki, kijki, kapelusze i co niektórzy krem z porządnym filtrem. Po dłuższych dyskusjach, dotyczących problemu czy zostajemy na następny nocleg (rozmowy trudne, bo bez anglojęzycznej tłumaczki) i decyzji że tak, wyruszamy o 09.20. Po drodze tankowanie w Campeni i małe opóźnienie z wyruszeniem na szlak. Trafiliśmy na hipermarket pod gołym niebem, czyli na miejscowy rynek. Grzechem byłoby opuścić takie atrakcje. „Nurkujemy” pomiędzy rozstawione wzdłuż rzeki Aries stragany. Kupić tu można wszystko - owce, krowy, konie, paszę, warzywa, owoce, na stosach piętrzą się arbuzy. Można kupić nowe albo też używane ubrania, buty - zależy kto co potrzebuje i ile ma w portfelu czy sakiewce. Można kupić płyty lub kasety(!) z muzyką ludową, drewniane skopki, wiaderka, widły itd. Można naostrzyć noże, jednym słowem mówiąc - wszystko czego dusza zapragnie :) A my nie możemy przecież tracić za wiele czasu – przecież wybieramy się w góry. Zakupy zrobione - ja jestem zachwycona płytą z rumuńskim folkiem, a Zosia drewnianym skopkiem :) Marek wykazując zdolności handlowe staje się właścicielem rumuńskiego kapelusza :)
Udajemy się na miejsce startu do wędrówki pieszej. Jedziemy drogą wzdłuż doliny wspomnianej już rzeki Aries. Wąska dolina rzeki jest bardzo piękna. Podobno kiedyś, nie była w stanie zapewnić miejsca, pożywienia i wystarczającej ilości pastwisk dla rosnącej populacji ludzi i zwierząt.
Co roku mieszkańcy przenosili się coraz wyżej w poszukiwaniu dobrych pastwisk. Początkowo przenosili się wysoko w góry, tylko w lecie, lecz z czasem, niektóre z letnich wiosek, stały się najwyżej położonymi stałymi osadami w całej Rumunii.
Skręcamy w dolinę rzeki Posaga. Czekają na nas Muntele Mare - jedno z pasm Muntii Apuseni, a dokładnie rezerwat Scartia Belioara. Niestety asfalt się skończył i jedziemy ubitą drogą, wzbijając tumany kurzu. Jedziemy jako pierwsi, więc nie jest jeszcze tak źle, ale co z Citroenem i jego pasażerami? ;) Na miejscu okazało się, że auto wygląda jakby wróciło z porządnego rajdu... Samochody zostawiamy w Posaga de Sus, do płynącej w rzeczce zimnej wody wkładamy butelki z piciem (przydadzą się gdy wrócimy) i o 12.00 ruszamy na szlak. Początkowo idziemy między wiejskimi zabudowaniami, przed nami jak na dłoni Scartia (1382m). Prawdę mówiąc, krajobraz przypomina mi nasze Pieniny. Słoneczko przygrzewa solidnie :). W pewnym momencie szlak, którym idziemy wychodzi wprost na rumuńską bacówkę. Przemyka mi taka myśl - a może pasterze specjalnie zmienili oznakowanie? Żeby ludzie przechodząc koło nich, coś kupili? Przejście przez specjalnie do tego przystosowany płot jest już znane większości. Podobno takie spotykali na Ukrainie. Zaczyna się dość ostre podejście, najpierw łączką pomiędzy stogami siana, potem przez las. Zauważyłam, że rośnie tu dużo dziewięćsiłów, które u nas są pod ochroną. Ciekawe czy tu też? Przed nami atrakcja - wspinaczka po skałkach w górę - łańcuchów brak (ciekawe jak będziemy schodzić?). Znowu podchodzimy lasem, wzdłuż potoku Belioara. Tadeusz popędził do przodu, chce dojść jak najdalej, postanowiliśmy że podchodzimy tylko do 15.00, potem wracamy.  Niektórzy chłodzą się wodą, pitą z potoku. Wtedy schodzi Tadeusz, z wiadomością, że wyżej jest stado krów, które „wzbogacają” ten strumyk w różne minerały i witaminy ;). Idziemy więc je obejrzeć. Wprawdzie nie docieramy na szczyty(Scarita 1382m lub Plaiului 1371m), ale widoki i tak są przepiękne. Nasyceni nimi zbieramy się do odwrotu. Najciekawsze oczywiście jest zejście po skałkach. Jednak wolę podejścia niż zejścia. Sposoby schodzenia są rozmaite. Ja wybieram ten najbezpieczniejszy, czyli… po prostu zjazd na własnym tyłku. Widzę, że Ola też stosuje  tę technikę.

Scartia Belioara
Scartia Belioara

Mijając po drodze ozdobną bramę, docieramy na dół. Piotr Ż, który zawrócił nieco wcześniej podjeżdża po nas Citroenem i tak wracamy do miejsca startu. Jest 17.20.  Butelki w rzeczce są i wspaniale jest napić się czegoś zimnego. Zasłużyliśmy na to !!! :) Zatrzymujemy się jeszcze koło Manastriea Posaga, śliczna mała, misternie wykończona w drewnie cerkiewka, położona w przepięknych okolicznościach przyrody. Zasady panują tu dosyć surowe, długie spodnie i rękawy, kobiety w nakryciach głowy. Żeńska część wycieczki przystraja się więc w chusteczki, a chłopaki wciągają długie spodnie. Razem z nami świątynię zwiedza wycieczka, jej członkowie piszą intencje modlitewne(?) na karteczkach i zostawiają je we wnętrzu. Obok cerkwi stoi bardzo ciekawa dzwonnica, również wykonana z drewna. Na podwórku buszują dwa koty, śmieszny jest zwłaszcza taki mały biało-rudy, który uparcie wychodzi za płot, na drogę. Znajduje się tam obiekt, bardzo go interesujący. Przy płocie pasie się krowa, oganiając się ogonem przed muchami. Właśnie ten ciągle machający ogon działa na kotka jak magnes - może w  wyobraźni malucha to mysz, którą należy upolować? Fotoreporterzy szaleją, obiekt jest ciekawy. Jeden z nich (PiotrR) nie zauważa niebezpieczeństwa i ląduje bucikiem w niespodziance, jaką zostawiła krowa :) hi hi hi.

Manastriea Posaga
Vadu Motilor - basen

Wracając do Vadu Motilor  zjadamy zasłużony obiad w przydrożnym hotelo-zajeździe (niestety nie pamiętam nazwy). Zosia, Tadeusz i oba Piotry kończą dzień kąpielą w basenie.

Dzień czwarty 29.08.2011 poniedziałek
Po dokonaniu przez kolegę PiotraR bardzo ważnego zakupu ;) i pożegnaniu gościnnych gospodarzy, wyruszamy o godzinie 09.00. Przez Abrud trasą 74 zmierzamy do Alba Iulia. Po drodze znowu mijamy olbrzymią hałdę jakiś odpadów poprodukcyjnych. Abrud robi na mnie przygnębiające wrażenie - ciąg ponurych blokowisk, częściowo opuszczonych.
Alba Iulia do której dojeżdżamy ok. 11.15  to miasto z bardzo bogatą i długą historią, której początki sięgają jeszcze czasów starożytnych. Znane w starożytności jako Apulum było jednym z największych centrów rzymskiej Dacji. Stacjonował tu XIII Legion. Od 1009r była stolicą biskupstwa katolickiego, zaś w czasach węgierskich jako Gyulafehérvár Alba Iulia stała się stolicą Siedmiogrodu (w 1541 roku), za Jana Zápolyi oraz Izabeli Jagiellonki (córki Zygmunta Starego). Status ten utrzymała do roku 1690. W 1918 roku dziesiątki tysięcy Rumunów (podobno nawet około stu tysięcy) oraz przedstawiciele Niemców siedmiogrodzkich i innych mniejszości narodowych zebrali się w Alba Iulia 1 grudnia (obchodzonego dziś jako Dzień Niepodległości Rumunii), by usłyszeć proklamację przyłączenia Siedmiogrodu do Rumunii. W 1922 roku Ferdynand I został symbolicznie ukoronowany na króla Rumunii w Alba Iulia.
Ale dosyć o historii. Po kilkukrotnym okrążeniu w celu znalezienia miejsca do zaparkowania) twierdzy Alba Carolina, przystępujemy do jej zwiedzania. Jest to wspaniały zabytek XVIII-to wiecznej sztuki fortyfikacyjnej, zachowany prawie całkowicie. Do twierdzy wchodzimy główną bramą, przed którą stoi obelisk poświęcony przywódcom powstania chłopskiego w 1784r. Z platformy rozciąga się przepiękny, rozległy widok na okolice Alba Iulii.
W wejściu stoi na straży przystojny wojak, koleżanka Zosia próbuje go oczarować, ale niestety, biedak nie ma czasu, jest godz. 12.00 - obowiązki wzywają, spieszy się na zmianę warty. Próbę podejmuje też koleżanka Krysia, ale jej wybranek też jakoś nie chce ulec, jest jak z żelaza ;). (Żeby oddać obraz całości to wspomnę, że koleżanka Ewa także „przystawiała” się do przystojnego wojaka i są na to dowody -przyp. PiotrR)

Alba Iulia
Alba Iulia
Alba Iulia
Alba Iulia
Alba Iulia

W twierdzy intensywnie wykorzystuje się fundusze europejskie, remont trwa pełną parą, pracują przy tym więźniowie. Fotki zakazane!!! Udaje nam się zobaczyć z zewnątrz budynek gdzie w 1918r, w tzw. Sali Zjednoczenia, podpisano proklamację i idziemy obejrzeć Sobór Koronacyjny i Katedrę św. Michała. Sobór Koronacyjny, budowany w latach 20-tych XX wieku, z założenia miał dominować nad stojącą opodal katolicką katedrą, aby pokazać wyższość kultury rumuńskiej nad katolicką - Węgrów, którzy rządzili tu przez kilka stuleci. W środku mnóstwo ludzi, jak to w cerkwiach, brak miejsc do siedzenia (nieliczne przeznaczone są dla osób starych i chorych). Tu też ludzie zostawiają karteczki z intencjami(?) modlitwami(?). Na szczęście nie wymagają tu chustek na głowach :) O wiele większe wrażenie zrobiła na mnie Katedra św. Michała. To spora XIII-to wieczna budowla romańska z elementami gotyku, wykonana z kamienia. Jest piękna, tym bardziej, że jej wyposażenie jest bardzo skromne. Jednak prostota jest najpiękniejsza :). Wewnątrz świątyni polski akcent - w Kaplicy Królewskiej znajdują się nagrobki Izabeli, córki Zygmunta Starego, żony króla Węgier Jana Zapolyi oraz ich syna Jana Zygmunta Zapolyi, księcia siedmiogrodzkiego. W południowej zaś nawie, groby przedstawicieli wybitnego węgierskiego rodu Hunyadych, m.in. Jana Hunyadyego, wojewody siedmiogrodzkiego, oraz jego syna Macieja Korwina, króla węgierskiego. Nie jest to ostatnie spotkanie z rodziną Hunyadych w czasie naszej wyprawy. Widać, że Węgrzy pamiętają o swych bohaterach, grobowce są bowiem pokryte wieńcami z szarfami w kolorach węgierskiej flagi.

Alba Iulia - Sobór Koronacyjny i Katedra św. Michała
Alba Iulia - Katedra św. Michała

Zwiedzanie Alba Iulia kończymy jedząc lody (takie sobie), i wróciwszy do samochodów próbujemy wydostać się z miasta. Niestety znaki drogowe są sprzeczne, „mariolki” głupieją, po prostu roboty drogowe, no i mamy kłopot. Wybawia nas z niego miejscowy taksówkarz, który za drobną opłatą 15 leji wyprowadza nas z miasta, na właściwy kierunek. Jedziemy trasą nr 1 i 7, na Sebes i o 15.10 docieramy do Sibiu. Zostawiamy samochody na dużym parkingu w centrum i ruszamy dalej pieszo. Panowie odwiedzają, jeden po drugim,  stojący na parkingu „przybytek” i wszyscy po kolei są zafascynowani cudem techniki, jaki został tam zainstalowany. Jakby go tu delikatnie nazwać ? No, po prostu - popychacz do g......a. :)
Sibiu (Sybin, niem. Hermannstadt) założony pod koniec XII wieku przez saskich kolonistów, w XVII wieku uważano za najbardziej wysunięte na wschód miasto kultury zachodnioeuropejskiej. Miasto było najważniejszym z siedmiu miast, które dały najpierw niemiecką – Siebenbürgen – a następnie polską – Siedmiogród– nazwę Transylwanii. I znów polski akcent: dnia 15 marca 1849 w czasie powstania węgierskiego, w okolicach Sybinu miała miejsce ważna bitwa pod dowództwem gen. Józefa Bema dowodzącego powstańcami węgierskimi przeciw połączonym siłom austriacko-rosyjskim. Twórca Panoramy Racławickiej – Jan Styka namalował potem tzw. Panoramę Siedmiogrodzką, której dalsze losy są bardzo ciekawe, ale  nie jest to tematem tej relacji. Po I wojnie światowej Sybin stał się miastem rumuńskim, ale nadal mieszkają tu potomkowie Sasów, z ich grona wywodzi się obecny mer miasta.
Uzbrojeni w przewodniki ruszyliśmy deptakiem Nicolae Balcesku w stronę  rynku - Piata Mare. Naszą uwagę przykuła wystawa zlokalizowana przed Pałacem Brukenthala - setki małych ceramicznych figurek, przedstawiających ludzkie głowy, każda z inną miną. Do Pałacu nie weszliśmy (za mało czasu), ale zaległości możemy choć trochę „odrobić” w Gdańsku. W naszym Muzeum Narodowym, do stycznia jest wystawa malarstwa i sreber siedmiogrodzkich właśnie z Muzeum Brukenthala. (Dlatego też nie będę się tu rozpisywała na temat jego historii i zbiorów jakie posiada.) Gdy rozejrzeliśmy się dokładnie dokoła, zrobiło się nam nieco nieswojo - ze wszystkich stron patrzyły na nas... oczy. Plac otaczają przysadziste kamienice. Niektóre mają nawet 500 lat i każda wygląda inaczej, ale na ich wysokich dachach znajdują się małe owalne okienka, których krawędzie do złudzenia przypominają powieki. Na  kilkupiętrowych poddaszach domów przechowywano zboże i inne zapasy żywności i potrzebna była bardzo dobra wentylacja – stąd takie ciekawe okienka w dachach.

Alba Iulia - bicie rekordu...
Alba Iulia - "patrzące" kamienice
Alba Iulia -Most Łgarzy

Zastanawiając się w którą stronę ruszyć, usłyszeliśmy… język polski. Była to polska wycieczka, podsunęliśmy się więc dyskretnie, żeby coś uszczknąć z wiedzy i usłyszeliśmy... ”Proszę Państwa, spotykamy się za dwie godziny, teraz czas wolny”. Na szczęście Tadeusz wykazał się wielką operatywnością i „skaperował” przewodnika na w/w dwie godziny na nasz wyłączny „użytek”. Przewodnikiem okazał się z pochodzenia „krakus” - Pan Tomek Ogiński, który obecnie mieszka w Bukareszcie i prowadzi usługi dla turystów pragnących poznać Rumunię bliżej.{Niesamowity Bukarteszt) Po prostu mieliśmy szczęście !!! Wiadomo bowiem wszem i wobec, że zwiedzanie z udziałem przewodnika, jest najdoskonalszą formą tegoż (wiem co mówię !!!  ;) Obejrzeliśmy, w pigułce, to co w Sibiu najciekawsze - najbardziej reprezentacyjny Piata Mare, mniejszy Piata Mica z XV i XVI-to wiecznymi domami arkadowymi - dzisiaj to galerie sztuki (mieści się tu też muzeum farmacji - tu wynaleziono homeopatię). Przeszliśmy przez Podul Minciumilor (Most Łgarzy) - okazaliśmy się osobami prawdomównymi - nie załamał się pod nami. Najbardziej malowniczym miejscem jest Pasajul Scalirol, czyli pasaż schodów prowadzący z górnego do dolnego miasta. Nad nim wznosi się najstarsza oryginalna budowla Sybina – XIII-to wieczna brama Turnul Scarilor. Fascynujące są również zachowane w doskonałym stanie obwarowania miasta. Aż trudno nam było uwierzyć w opowiadaną nam przez przewodnika, historię o planowanej tzw. „systematyzacji” miasta, mającej polegać na wyburzeniu starego i wybudowaniu nowoczesnego. Takie pomysły i plany miał „Czarujący Książę Karpat” czyli Nicolae Causescu. Ten los spotkał np. Bukareszt. Wyburzenia w Sibiu zaplanowano na rok 1989, ale historia potoczyła się inaczej i autor projektu skończył przedtem niechlubnie w miejscowości Targoviste. Obejrzeliśmy Prawosławną Cerkiew Metropolitalną zbudowaną na początku XX wieku i najcenniejszy zabytek tego miasta - ewangelicki kościół parafialny (gotycki XIV-XVw), którego wieża dominuje w pejzażu miasta.

Alba Iulia - ewangelicki kościół parafialny

Kościół ewangelicki zwiedzaliśmy już sami. Pan Tomek w rewanżu za oprowadzanie, dał się zaprosić na wino (w restauracji tej zjedliśmy obiad) i musiał pędzić do swoich wycieczkowiczów, którym go podebraliśmy. Dowiedzieliśmy się od niego ciekawej rzeczy związanej z żebrzącymi (i u nas w Polsce też) obywatelami Rumunii. Otóż są to w większości Cyganie, którzy przez wiele wieków byli niewolnikami np. klasztorów. Żebraniem zarabiali na utrzymanie i dla nich ta forma działalności jest po prostu pracą. Tak więc strofowanie żebrzących np. u nas Rumunek w stylu „wzięlibyście się do roboty” jest dla nich co najmniej niezrozumiałe. Z Sybina  o 18.00 wyruszyliśmy na wschód trasą E68, z zamiarem znalezienia noclegu, jak najbliżej miejsca startu na wyprawę  w góry Fogaraskie. Około 20.00 – Cartisoara - nocleg znajdujemy znowu nomen-omen u Państwa Popa. Tadeusz i ja mamy podobno nocować w pokoju „tradycyjnym”. Po dywanach, makatkach itd. w pensjonacie w Vadu Motilor, spodziewamy się folkloru, a tu nic z tego - zwykły pokój z podwójnym łożem, wersalką i segmentem. Jesteśmy nieco zawiedzeni. Reszta grupy nocuje na piętrze, w normalnych pensjonatowych pokojach. Jest tam też duża kuchnia do naszego użytku. Jemy kolację, trochę rozmawiamy z gospodarzem (zna angielski) i ruszamy na spoczynek. Jutro przed nami zdobywanie fogaraskich szczytów.

Munti Fagaras


EwaCz

____Galeria____

Druga część relacji tutaj

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego